Zimowe wyprawy mają w sobie coś magicznego – białe krajobrazy, skrzypiący pod butami śnieg i to uczucie, kiedy docierasz na szczyt, mimo mrozu i zmęczenia. Ale umówmy się – żeby to wszystko miało sens, trzeba mieć pełny brzuch i coś, co Cię porządnie rozgrzeje. I tu wjeżdżają na scenę zupy liofilizowane Travellunch – małe, lekkie, a jednocześnie mega pożywne cuda, które są jak ciepły koc dla żołądka.
Liofilizacja to proces, który brzmi skomplikowanie, ale w gruncie rzeczy jest dość prosty (przynajmniej w teorii). Chodzi o to, żeby jedzenie zachowało swój smak, aromat, wartości odżywcze i strukturę, ale było jednocześnie ultralekkie i trwałe. Jak to się robi? Najpierw żywność jest zamrażana do ekstremalnie niskiej temperatury, a potem trafia do specjalnych komór próżniowych, gdzie pozbywa się z niej wody przez sublimację. Czyli woda od razu przechodzi ze stanu stałego (lód) w gazowy, omijając fazę ciekłą. Dzięki temu procesowi jedzenie nie traci swoich najlepszych cech, ale staje się trwałe, lekkie i łatwe do przechowywania.
Efekt? Powstaje produkt, który waży kilka razy mniej niż świeża wersja, nie psuje się przez lata i można go zabrać w najdziksze zakątki świata – od górskich szczytów po zimowe biwaki w środku lasu. Co ważne, liofilizacja nie wymaga użycia konserwantów ani chemicznych dodatków, więc to, co jesz, to czysta esencja smaku i wartości odżywczych. W przypadku zup Travellunch oznacza to, że wszystkie składniki – od warzyw, przez makarony, aż po przyprawy – zachowują swój naturalny smak. A kiedy dodajesz gorącą wodę, magia się dzieje: wszystko wraca do swojej pierwotnej formy, jakby dopiero co wyszło z kuchni. Technologia, która kiedyś była zarezerwowana dla astronautów, teraz dostępna jest dla każdego. Pamiętajcie jednak, żeby ich nie porównywać do rosołu czy pomidorowej mamy, bo - jestem tego pewna - przegrają w przedbiegach.
Superlekko i poręcznie - Plecak już i tak waży swoje, więc każdy gram mniej ma znaczenie. Opakowanie zupy Travellunch jest małe, lekkie i idealnie mieści się nawet w najbardziej wypchanym plecaku.
Ekspresowe przygotowanie - Zimą, po całym dniu na mrozie, raczej nie chce Ci się bawić w kulinarne eksperymenty. Z Travellunchem wystarczy gorąca woda, kilka minut czekania i gotowe. Serio, to wszystko.
Ciepło i energia na wynos - Gorąca zupa po całym dniu w śniegu? Bezcenne. Do tego te zupy naprawdę sycą i dają kopa na kolejne godziny marszu czy zjazdów na nartach.
Smaków do wyboru, do koloru - Nie lubisz nudy w jedzeniu? Travellunch Cię nie zawiedzie. Rosół, krem z pomidorów, a może coś bardziej egzotycznego? Każdy znajdzie coś dla siebie.
Odporność na wszystko - Te opakowania są jak czołgi – nie straszny im mróz, wilgoć ani zgniecenie w plecaku. Możesz je wrzucić gdziekolwiek, a i tak dotrwają do końca wyprawy.
Podczas jednej z moich zimowych przygód natrafiłam na moment, który zna każdy, kto spędza dużo czasu na mrozie – kompletny brak sił, lodowaty wiatr smagający twarz i myśl, że do celu jeszcze daleko. Wtedy przypomniałam sobie, że w plecaku mam asa w rękawie – zupę liofilizowaną Travellunch. Rozłożyłam szybko kuchenkę gazową, a woda w menażce zaczęła się gotować szybciej, niż myślałam – pewnie dlatego, że obserwowanie płomienia stało się moją chwilową rozrywką. W międzyczasie rozcięłam opakowanie i poczułam jak delikatny zapach pomidorów i przypraw unosi się w powietrzu. Gdy woda była gotowa, zalałam zupę, wymieszałam i szczelnie zamknęłam torebkę. Te kilka minut oczekiwania spędziłem, ogrzewając dłonie na kubku herbaty z termosu, ale w głowie krążyła tylko jedna myśl: „Niech już będzie gotowe!”.
I wiecie co? Kiedy spróbowałam pierwszej łyżki, poczułam, jak energia powoli wraca do mojego ciała. Była ciepła, aromatyczna i dokładnie taka, jakiej potrzebowałam. Ten posiłek nie tylko mnie rozgrzał, ale też dał zastrzyk siły, żeby ruszyć w dalszą drogę. W takich chwilach docenia się, jak wiele może znaczyć porządny, gorący posiłek – zwłaszcza taki, który nie wymaga od nas więcej wysiłku, niż rozpakowanie plecaka. Od tamtego czasu Travellunch zawsze ląduje w moim plecaku, szczególnie zimą. Mam już swoje ulubione smaki, ale lubię też eksperymentować z nowościami. A co najważniejsze – wiem, że mogę na nie liczyć w każdej sytuacji, nawet tej najbardziej wymagającej.
Jeśli planujesz używać zup liofilizowanych na zimowych wyprawach, warto mieć na uwadze kilka rzeczy, które mogą ułatwić życie i sprawić, że posiłek będzie jeszcze lepszy:
Zupy Travellunch to totalny must-have na zimowych wyprawach. Są lekkie, proste w przygotowaniu, a co najważniejsze – smakują i dają energię wtedy, kiedy najbardziej tego potrzebujesz. Jeśli jeszcze nie próbowałeś, zrób sobie przysługę i wrzuć je do plecaka przed kolejną zimową przygodą.
Masz już swoje ulubione smaki? A może masz jakieś patenty na zimowe gotowanie? Daj znać – każda rada jest na wagę złota, zwłaszcza przy minusowych temperaturach!
Redaktor: Karolina AnnaMiłośniczka Scrabbli, podróży i psów. Uwielbia łączyć te 3 rzeczy, więc w prawie każdy weekend wybywa poza Poznań. W jej bagażu zawsze znajdziecie kilka plastrów, bandaży, liofilizaty i kieszonkową wersję tej popularnej gry. Na pytanie góry czy morze, zawsze odpowiada GÓRY! Mimo to, częściej bywa nad Bałtykiem niż w Tatrach. W wolnym czasie czyta książki i marzy o zdobyciu kolejnych szczytów. |