Kontynuujemy spotkania z historią. Wybuchła druga wojna światowa, harcerstwo przekształciło się w Szare Szeregi. Zawisza, Bojowe Szkoły, Grupy Szturmowe – czy pamiętacie, co oznaczały te nazwy? Jeśli nie, to zerknijcie do poprzedniego artykułu z serii, a jeśli tak – ruszamy dalej. Do boju.
O tej spektakularnej akcji słyszeli chyba wszyscy – choćby za sprawą niedawno zrealizowanego filmu Kamienie na szaniec (2014), czy też nieco starszej produkcji Akcja pod Arsenałem (1977). Do tego mamy jeszcze oczywiście lekturę szkolną, Kamienie na szaniec Aleksandra Kamińskiego (1943). Nie brakuje więc sposobów, aby przybliżyć sobie historię przedsięwzięcia z 26 marca 1943 roku. Przypomnijmy jednak najważniejsze informacje na jego temat.
O co chodziło? Otóż w marcu 1943 roku gestapo aresztowało jednego z harcerskich dowódców – Henryka Ostrowskiego. Podczas rewizji w jego mieszkaniu odnalezione zostały materiały wybuchowe, broń i amunicja, a także osobiste notatki. Wśród nich znajdował się prawdopodobnie adres Jana Bytnara „Rudego” – harcerza działającego aktywnie w Szarych Szeregach. Aresztowano go wraz z jego ojcem i przewieziono na Pawiak, czyli do niemieckiego więzienia politycznego, owianego złą sławą brutalnych przesłuchań i tortur. Straszny los niestety nie ominął Rudego. Czterech gestapowców znęcało się nad nim z użyciem pejczów i kijów – mimo to chłopak nikogo nie wydał. W tym samym czasie w mieszkaniu Bytnarów trwała rewizja. Niemieccy żołnierze odkryli w piwnicy jednoznacznie obciążające materiały: zerwane flagi hitlerowskie, lonty zapalne, prasę konspiracyjną, afisze i ulotki, stemple z symbolem Polski Walczącej. Dla „Rudego” nie było ratunku… A przynajmniej wiele na to wskazywało.
Jednak dowódcy Szarych Szeregów dowiedzieli się o aresztowaniu kolegi bardzo szybko. Natychmiast rozpoczęto przygotowania do odbicia więźnia. Akcją miał dowodzić Stanisław Broniewski „Orsza”, a jego zastępcą został Tadeusz Zawadzki „Zośka”. To on i Aleksy Dawidowski „Alek”, jako najlepsi przyjaciele „Rudego”, stali się motorami napędowymi całego przedsięwzięcia.
Opracowany został precyzyjny plan, rozdzielono zadania. Grupa dywersantów zaatakowała konwój transportujący więźniów w okolicy warszawskiego Arsenału – dawnego magazynu broni i amunicji. Walka była zacięta; długo by tu opisywać jej przebieg. Warto poczytać autentyczne relacje i obejrzeć filmy przedstawiające akcję. Dość powiedzieć, że „Rudego” wraz z dwudziestoma innymi więźniami uwolniono. Niestety – jego stan był bardzo ciężki. Chłopak zmarł w wyniku obrażeń poniesionych podczas śledztwa. Nie przeżył też ranny w walce „Alek”. Odtąd „Zośka”, utraciwszy przyjaciół, musiał dalej iść sam; nie porzucił jednak służby w Szarych Szeregach, przeciwnie: stał się poważanym dowódcą wielu ważnych akcji.
Więźniów politycznych starano się odbić nie tylko podczas akcji pod Arsenałem. Podobnych przedsięwzięć, nadzorowanych przez KEDYW (Kierownictwo Dywersji) było wiele. Jedno z nich doszło do skutku w nocy z 19 na 20 maja 1943 roku w Celestynowie, co zresztą również opisał w Kamieniach na szaniec Aleksander Kamiński.
Postanowiono udaremnić kolejowy transport więźniów do obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau. Dowódcą akcji został Mieczysław Kurkowski „Mietek”, a jego zastępcą – „Zośka”.
Przed przybyciem pociągu do Celestynowa, harcerze-żołnierze opanowali tamtejszą stację kolejową i odcięli łączność telefoniczną. Gdy pociąg nadjechał, wyznaczona grupa dywersantów zaatakowała parowóz i sterroryzowała jego załogę; w tym samym czasie główny pododdział rozpoczął szturm na gestapowców pilnujących więźniarki. Zacięta walka powiodła się. Uwolniono i ewakuowano 49 więźniów. Po stronie polskiej straty były niewielkie.
Niektóre z działań Grup Szturmowych miały charakter jeszcze bardziej utajony i długoterminowy; bywały wycelowane nie tyle w zbiorowość okupantów, co w konkretne jednostki. Na tym właśnie polegała między innymi akcja Kutschera, zakończona 1 lutego 1944 roku.
Franz Kutchera był wysoko postawionym działaczem nazistowskim – pełnił funkcję dowódcy SS i szefa policji na dystrykt warszawski. Już wcześniej dał się poznać jako organizator brutalnych pacyfikacji i makabrycznych mordów, jednak w Warszawie jego okrucieństwo sięgnęło zenitu. Wprowadził w mieście niesłychany terror. Dążył wszelkimi sposobami do zastraszenia ludności i sparaliżowania jakiegokolwiek oporu. Bez skrupułów realizował zasadę rozstrzeliwania „odpowiedniej liczby Polaków” za śmierć każdego Niemca. Właśnie za sprawą Kutschery rozpoczęły się w Warszawie łapanki – zatrzymywane osoby przewożone były zazwyczaj na Pawiak, gdzie bardzo często orzekano karę obozu koncentracyjnego lub śmierci, bez postępowania sądowego. Na ulicach miasta przeprowadzano publiczne egzekucje, a jednocześnie zabijano niejawnie. Liczba ofiar w ciągu niecałego roku sięgnęła około pięciu tysięcy osób.
Armia Krajowa z udziałem Grup Szturmowych Szarych Szeregów skrupulatnie zaplanowała likwidację Franza Kutschery. Przez długi czas prowadzono szczegółowe obserwacje, które pozwoliły na opracowanie sposobu dokonania zamachu. Właściwa akcja doszła do skutku 1 lutego i zakończyła się powodzeniem. Zabity został Kutschera oraz czterech innych Niemców z jego otoczenia. Po stronie polskiej straty wyniosły czterech zabitych i dwóch rannych.
Represje na Polakach po dokonaniu zamachu były straszne. Na Pawiak przewieziono ponad 500 osób. Wielu z nich rozstrzelano, wielu wysłano do obozów, nielicznych tylko zwolniono. Liczebność sił niemieckich w Warszawie została zwiększona. Ustanowiono wysokie kontrybucje, wprowadzono liczne nowe restrykcje. Mimo to ogólna skala terroru w mieście wyraźnie zmalała. Nowy dowódca SS i policji, Paul Otto Geibel, zrezygnował z rozstrzeliwania zakładników na ulicach. Nie ogłaszano już informacji o egzekucjach na afiszach i przez megafony. Okupanci postanowili nie dawać Polakom okazji do manifestowania uczuć patriotycznych. Niestety egzekucji nie zaprzestano całkowicie – rozstrzeliwano nadal, bez rozgłosu, zazwyczaj w ruinach getta.
Równolegle z działaniami zbrojnymi i wywiadem, Polskie Państwo Podziemne prowadziło z Niemcami wojnę bezkrwawą – psychologiczną. Jej głównym środkiem była antynazistowska propaganda. W kwietniu 1941 roku rozpoczęto akcję „N”, której głównym celem było stworzenie wrażenia podziałów w niemieckim społeczeństwie, tak by zachwiać nastrojami okupanta. Samodzielny Podwydział „N” zajmował się więc przede wszystkim tworzeniem konspiracyjnych pism i ulotek w języku niemieckim. Chodziło o pozorowanie działalności niemieckich grup antyhitlerowskich. Wyglądało to tak, jakby swoją działalność rozpoczęło dobrze zorganizowane grono przeciwników Hitlera, chcących rozszerzyć swoje poglądy na szerszą część niemieckiego społeczeństwa i osłabić wpływy nazistowskiej władzy. Nikt nie wiedział, że w rzeczywistości za wszelkimi działaniami rzekomych niemieckich grup oporu kryli się Polacy.
Samodzielny Podwydział „N” składał się z pięciu działów: organizacji, studiów, akcji dywersyjnej, redakcji i kolportażu. Każdy z nich miał ściśle określone działania, dzięki którym realistyczność wszelkich tworzonych materiałów propagandowych była bardzo wysoka. Przykładowo, dział studiów zajmował się badaniami historycznymi, geograficznymi i językowymi; zbierał informacje między innymi o niemieckich dialektach i gwarach, o sposobach komunikacji władz nazistowskich ze społeczeństwem, o aktualnych niemieckich problemach politycznych i gospodarczych, o nastrojach w wojsku i wśród ludności cywilnej. Dzięki tym wiadomościom sporządzano mnóstwo „niemieckich” ulotek, broszur i czasopism o różnym charakterze – takich, które rozpowszechniały postawy i poglądy spreparowane przez Polaków. Aby było to możliwe, zorganizowano całą sieć komórek pomocniczych: tajne drukarnie, oddziały w terenie, maszyny powielające, kartoteki. W sumie przez dwa lata takiej działalności wydano ponad milion egzemplarzy różnych materiałów propagandowych.
Czasopisma i ulotki nie były zresztą jedynymi przejawami akcji „N”. Dodatkowo tworzono fałszywe zarządzenia i zawiadomienia dla Niemców mieszkających w Warszawie, rzekomo wydane przez oficjalną władzę. W lutym 1943 roku ogłoszono w ten sposób godzinę policyjną dla Niemców – wyjście na ulice po ustalonej godzinie miałoby skutkować możliwością zranienia lub śmierci. Miesiąc później z kolei poinformowano Niemców o konieczności zaopatrzenia się w określonych dniach w maski gazowe; przydział masek, jaki podano do wiadomości, był niewystarczający – spowodowało to wybuch paniki i falę chaosu wśród ludności niemieckiej w mieście. Podobne akcje dezinformacyjne organizowano regularnie, skutecznie siejąc zamęt.
Jednocześnie prowadzono słynną propagandę uliczną. W ramach małego sabotażu harcerze malowali na murach kotwice – symbole Polski Walczącej. Od września 1943 roku tworzono masowo napisy „Oktober” („październik”), wywołując wśród Niemców psychozę strachu przez nadciągającym niewiadomym niebezpieczeństwem. Poza tym, w ramach akcji „N”, harcerze Szarych Szeregów prowadzili akcję „Tse-tse” – zadawali Niemcom „ukąszenia”, czyli podejmowali podwójne działania sabotażowe, takie jak telefony i listy z pogróżkami czy zalepianie gipsem dziurek od kluczy do mieszkań.
Akcja „N” przybrała największy rozmach w 1943 roku, gdy sieć organizacyjna objęła większość kraju – ze Szczecinem, Wrocławiem i miastami wschodnimi. Niestety, wiosną następnego roku główna tajna drukarnia w Warszawie została zdekonspirowana, co wymusiło zawieszenie działań związanych z akcją. Tymczasem sytuacja w niemieckim społeczeństwie zmieniała się w związku z licznymi porażkami nazistów na frontach. Wzmogła się propaganda komunistów, a w konsekwencji Armia Krajowa rozpoczęła propagandę o nastawieniu antysowieckim.
Harcerze Szarych Szeregów brali oczywiście udział w o wiele większej liczbie akcji wojennych – zarówno bojowych, jak i tych bezkrwawych, sabotażowych. Wszystkie te działania miały nieocenioną wartość – przynajmniej symboliczną i psychologiczną, nawet jeśli nie wywarły bezpośredniego wpływu na przebieg ogólnych walk. Harcerze walczyli, jak umieli – nie zawsze z bronią w ręku, niekoniecznie w okopach. Starali się po prostu jak najlepiej wykorzystywać to, czego nauczyli się między innymi na przedwojennych zbiórkach, biwakach, obozach.
Nam, harcerzom XX i XXI wieku, przyszło żyć w czasach pokoju. Tym bardziej nie zapominajmy o tym, co było, bo dzięki temu istniejemy tu i teraz – gdy każdy z nas prowadzi swoje małe, najróżniejsze, prywatne walki. Jak dobrze, że harcerstwo nadal, jak kiedyś, pozwala wszystkie te bitwy prowadzić lepiej, skuteczniej i wytrwalej.
Artykuł jest częścią cyklu “Historia Harcerstwa” – zobacz wszystkie artykuły z tej serii:
Redaktor: Bernadeta PaczkowskaInstruktorka 76 Szczepu DH i GZ z Poznania. Magister filologii polskiej, krytyczka literacka. Mieszka z dwoma kotami, chyba że akurat łazi po lasach. Czyta, pisze, gra na gitarze, słucha rocka. Marzy o całorocznym obozie harcerskim. |