Zastanawiasz się nad zakupem przenośnego powerbanku, który mógłby naładować Twój telefon w sytuacji awaryjnej? Jeśli tak, to sprawdź naszą recenzję urządzenia Black Diamond Ember Power Light z baterią o pojemności 2600 mAh i awaryjną latarką o całkiem niezłej mocy!
Wspinacze, podróżnicy, rowerzyści, niedzielni turyści – już chyba nikt nie rusza się w teren bez urządzeń elektronicznych. Zabieramy ze sobą na szlak telefony, smartfony, aparaty, tablety, ładowane czołówki, rzadziej GPS, krokomierze czy małe stacje meteo. Ilość sprzętu, który wypełnia nasz plecak, w ostatnich latach nieustannie wzrasta, a każdy z tych sprzętów potrzebuje prądu Black Diamond oferuje rozwiązanie tego problemu – prawdziwie outdoorowy, przenośny magazyn prądu, w mocnej i wygodnej obudowie oraz z funkcją latarki.
Zacznijmy od początku. Kupiłem tą przenośną ładowarkę przy okazji dłuższego wyjazdu w góry. W opakowaniu otrzymujemy wraz z samym akumulatorem, przewód do ładowania zakończony z jednej strony zwykłym USB, a z drugiej micro USB w standardzie pasującym do większości współczesnych telefonów, szybką-obrazkową instrukcje obsługi i instrukcję pełną. Wykonana z aluminium malowanego proszkowo obudowa (dostępne kolory to cytrynowy, niebieski i tu prezentowany stalowo-szary) sprawia wrażenie trwałej i solidnej. Kształtem przypomina małą, zgrabną kieszonkową latarkę i taką też funkcję może spełniać.
Co znajdziemy na obudowie? Na górze obudowy znajduje się dioda latarki wraz z soczewka, dające światło o strumieniu 150lm, a kawałek pod nią włącznik latarki, który widać po odpowiednim przekręceniu obudowy. W innych pozycjach miejsce to pokazuje czy powerbank jest w pozycji blokady lub ładowania urządzenia zewnętrznego. Dalej na obudowie – również po odpowiednim przekręceniu obudowy – znajduje się diodowy wskaźnik naładowania baterii oraz dwa wejścia USB: standardowe oraz micro. Drugi koniec to oczko, które może służyć do zawieszenia całego urządzenia na sznurku czy karabinku przy plecaku lub na haczyku w namiocie.
Użytkowanie jest nad wyraz proste – można bez problemu zorientować się co i jak po pierwszym spojrzeniu na skróconą instrukcje. Wyjściowe położenie latarki znajduje się w pozycji blokady – okienko znajduje się na wskaźniku z łatwym do rozszyfrowania symbolem zamkniętej kłódki. Chwytając jedna ręką korpus latarki, a druga ręka chropowaty pierścień w na górnej części latarki obracamy obudowę, przełączając kolejne tryby pracy Embera. Przekręcając w prawo mamy do wyboru dwie pozycje: włączona latarka (widoczny symbol włącznika) i zarazem otwarty port micro USB służący do ładownia samego urządzenia i druga pozycja (widoczny symbol pioruna) to otwarty port USB normalnej wielkości, który – po podłączeniu do niego odpowiedniego kabelka – służy tylko do ładowania urządzeń zewnętrznych.
Latarkę uruchamiamy tylko pojedynczym dotknięciem włącznika, który jest dotykowy (tak jak ekran smartfona), a kolejnym wyłączamy ją. Przytrzymując dłużej włącznik możemy regulować moc świecenia, która w trybie maksymalnym jest zaskakująca – to 150 lumenów, co można porównać z dobrymi i bardzo dobrymi latarkami czołowymi. Przy tej mocy Black Diamond Ember może nawet awaryjnie służyć do poruszania się w nocy na szlaku, a idealnie sprawdzi się na biwaku, w namiocie czy aucie jako podręczne źródło światła.
Gdy chcemy naładować urządzenie zewnętrzne po prostu podłączamy urządzenia przewodem w ostatnim trybie. Dioda na obudowie sygnalizuje ile jeszcze zostało energii w powerbanku – zielony kolor znaczy ze mamy więcej niż 40% prądu, żółty to energia w przedziale mniej niż 40% i więcej niż 20%, czerwona sygnalizuje ze zostało nam już mniej niż 20% energii.
Mój outdoroowy baterry pack Ember, który miał być sprzętem tylko na wyjazdy, szybko stał się urządzeniem noszonym codziennie, to znaczy zawsze mam go w miejskiej torbie czy samochodzie. Ratuje nim często życie smartfona czy tabletu w ciągu dnia, a latarka nie raz pomogła mi odnaleźć zgubę pod łóżkiem lub zagubiony portfel po siedzenia samochodu.
Plus:
Minusy:
Redaktor: Mateusz KoniecznyUwielbia podróżować – zwłaszcza na Bałkany lub Wschód – po to, by zjeść coś, czego jeszcze nie jadł i wypić coś, czego nigdy nie pił. Chyba, że jedzie w góry – wtedy może nie jeść i nie pić, żywi się widokami i powietrzem. Z wykształcenia etnolog, co z pewnością mocno wpłynęło na jego sposób postrzegania spotykanych w drodze osób i kultur. Do internetu wdzwaniał się już w roku 2000, a w 2001 założył pierwszego bloga. |