Powiedzenie „rzuć wszystko i wyjedź w Bieszczady”, stało się szlagierowym tekstem. Wiele osób mówi je, kiedy czuje zmęczenie pracą, szkołą, domem. Ale ile z nich tak naprawdę pakuje manatki i rusza w góry?
Razem z Jakubem Bielewiczem postanowiliśmy przemienić słowa w czyn i z pełną odpowiedzialnością porzucić rodzinne miasto na cały miesiąc. Nasza przygoda nie była spontaniczną ucieczką od zmęczenia materiału, miejskiej rzeczywistości, a przemyślanym planem na kolejną wyprawę życia. Naszą pasją od kilku lat jest przemierzanie szlaków długodystansowych, dlatego każdą wolną chwilę spędzamy na analizowaniu coraz to dłuższych tras. W tym roku padło na jednego z naszych południowych sąsiadów – Słowację.
Najdłuższy szlak górski, który wiedzie przez wszystkie pasma Słowackich wyżyn nosi dumną nazwę: „Cesta Hrdinov SNP”, czyli w polskim tłumaczeniu: „Szlak Bohaterów Słowackiego Powstania Narodowego”. Jest kilka opinii na temat jego punktu początkowego i końcowego. My zdecydowaliśmy się rozpocząć wędrówkę pod Krzemieńcem w polskich Bieszczadach, gdzie krzyżują się granice Polski, Słowacji i Ukrainy. Dalej kierowaliśmy się Polsko-Słowacką drogą aż do Przełęczy Dukielskiej. I tak aż do zamku w Devinie.
Na początku drogi mieliśmy idealną okazję, aby odwiedzić ulubione miejsca w Bieszczadach i Beskidzie Niskim. Pierwsze noce spędziliśmy w Schronisku na Końcu Świata, bazie namiotowej „Jasiel” i urokliwej wiatce. Można powiedzieć, że noclegi w tych miejscach były pożegnaniem z naszym krajem na niespełna 30 dni. Słowacja była dla nas nieznana, tajemnicza. Wiedzieliśmy, że ta wyprawa nie będzie należała do najłatwiejszych. Czuliśmy też wiele wątpliwości. Na naszych mapach nie widzieliśmy wiele schronisk i wiatek, obawialiśmy się braku wody i oczywiście zwierząt. Trudno ukryć przed sobą świadomość jak duże jest prawdopodobieństwo napotkania jeleni, dzików, saren a nawet niedźwiedzi. Mimo wszystko nie było ani jednej chwili, która odwiodłaby nas od zamiaru pokonania tego szlaku.
Po przejściu wielu polskich szlaków, w tym Głównego Szlaku Beskidzkiego, małego szlaku beskidzkiego i zdobyciu całej Korony Gór Polski poczuliśmy duży głód wrażeń. Polskie góry stały się dla nas drugim domem, dlatego zapragnęliśmy czegoś nowego i „większego”. Słowacja z wielu względów okazała się idealna. Dysponowaliśmy trzydziestoma dniami, które mogliśmy wykorzystać bez marnowania czasu na zbyt długie dojazdy do dalszych krajów. Nasi sąsiedzi posługują się językiem, który jest bardzo podobny do naszego ojczystego, dzięki czemu nie obawialiśmy się bariery językowej.
Kolejnym ważnym krokiem było skompletowanie odpowiedniego sprzętu. Będąc na szlaku przez cały miesiąc trudno jest polegać na samym szczęściu. Trzeba uzbroić się w zdrowy rozsądek i odpowiednio spakować plecak, który będzie zawierał najpotrzebniejsze rzeczy. Niemal każdy element ekwipunku musieliśmy sprawdzić w terenie. Uważam, że nie ma nic gorszego niż rozczarowanie na szlaku. Czasem zwykła błahostka może pokrzyżować całą podróż. Spróbujcie wyobrazić sobie odklejoną podeszwę w bucie albo pęknięte klamry w plecaku. Oczywiście są sytuacje które trudno przewidzieć, ale postanowiliśmy zminimalizować prawdopodobieństwo takiej porażki.
Często opowiadając o naszych wędrówkach, słyszymy opinie o długich przygotowaniach fizycznych. Taka teoria zniechęca wiele osób to podejmowania długich dystansów w górach. Kilkutygodniowy wyjazd kojarzy się z codziennymi ćwiczeniami i regularnym podnoszeniem swojej kondycji. A co jeśli powiem, że ani ja ani Kuba nie prowadziliśmy takiego planu treningowego? Czy uwierzycie jeśli powiem, że jedyne co trzeba ćwiczyć to kondycję psychiczną? Naprawdę! Jeśli wyruszasz na szlak odpowiednio spakowany, to nie unikniesz pierwszych trzech dni adaptacji. Mam tu na myśli zakwasy i ogólny ból wszystkiego. Moim zdaniem nie ma różnicy czy idziesz tydzień, miesiąc czy pół roku jeśli oczywiście przeżyjesz pierwszy „dramacik”. Najgorsze są kryzysy psychiczne.
Zacznijmy od tego, że prawdziwą przyjemność z wędrówki na górskim szlaku czerpią tylko prawdziwi miłośnicy. Dlatego, że jedynymi nagrodami za codzienny trud są piękne widoki, nawiązanie nowych znajomości i oczywiście satysfakcja. Dlatego zanim zdecydujesz się na długą wyprawę zadaj sobie pytanie czy taka rekompensata będzie dla Ciebie wystarczająca. Rytuał, który bardzo mi pomógł przed i w trakcie to wizualizacja. Konkretna wizja celu bardzo pomaga w motywacji. Aby podnieść swoje morale, często przeglądaliśmy różne artykuły i strony internetowe związane z wyprawami na Słowacje. Dużą inspiracja stał się dla nas Łukasz Supergan, który podjął się przejścia Cesty Hrdinov SNP zimą. Jego relacje z podróży i cenne uwagi były nieocenione. Kto wie może kiedyś uda nam się wymienić doświadczeniem osobiście.
Po powrocie moja przyjaciółka zadała mi bardzo trudne pytanie- „Co podczas wyprawy było dla ciebie najtrudniejsze do pokonania?”. Długo zastanawiałam się nad odpowiedzią aż w końcu doszłam do wniosku, że najtrudniejsze jest znalezienie w sobie dużych połaci cierpliwości. Każdy człowiek lubi, w szybki sposób osiągać upragniony wynik. Tutaj nie było możliwości na szybką metę. Świadomość, że po tygodniowym marszu czeka nas jeszcze trzy razy więcej wysiłków, noclegów w trudnych warunkach i rozwiązywania nowych problemów była bardzo trudna do pojęcia. Nie było mowy o wyjściu „na skróty”, jedyna szansa to codzienne sukcesy i porażki. Szlaku nie da się oszukać.
W tym momencie dochodzimy do początku wyprawy. Buty na nogi, plecak na plecy i ruszamy na szlak. Myślę, że każdy człowiek poczuł kiedyś takie specyficzne „motylki w brzuchu”. Takie przyjemne łaskotanie podczas pierwszego pocałunku albo osiągnięcia wymarzonego awansu. Dla mnie to magiczne uczucie jest najsilniejsze kiedy widzę początek szlaku. Nie mogę się wtedy doczekać tego co mnie czeka!
Cesta Hrdinov SNP, jest obecnie moim największym osiągnięciem fizycznym i psychicznym. Tak naprawdę szlak ten towarzyszył mi dobrych kilka miesięcy. Najpierw przechodziłam go w głowie podczas trudnych przygotowań, a następnie w rzeczywistości, na własnych nogach. Jeśli jesteście ciekawi jak wygląda Słowacja naszymi oczami oraz ile ciekawych osób obdarowałam ręcznie malowanymi pocztówkami to zapraszam do śledzenia nowego cyklu artykułów!
Redaktor: Sandra KaźmierczakStudentka Grafiki Warsztatowej. Przez kilka lat pełniła funkcje drużynowej, obecnie jest zastępcą komendanta szczepu do spaw gromad zuchowych. Uwielbia pracować z dziećmi, drukować w pracowni serigrafii oraz każdy wolny weekend spędzać na wędrowaniu z plecakiem po górach. Zdobywczyni diamentowej odznaki Głównego Szlaku Beskidzkiego oraz członkini klubu Korony Gór Polski. |